wtorek, 19 marca 2013

Mój Grochów

Z dużym opóźnieniem sięgnęłam do książki Andrzeja Stasiuka "Grochów". Zdziwiłam się jak bliskie i jak trafne są dla mnie pewne zdania, pewne myśli, pewne odczucia. Te same ulice, tory, koniec świata. Świat zawsze kończył się dla mnie na Chrzanowskiego, a właściwie zaraz potem. Było pewne, że jest Grochów, potem Chrzanowskiego lub Makowska, tory, działki i dalej nic... No, koniec świata po prostu.
"Tam był koniec. Miasto zatrzymywało się w pół kroku jak nad urwiskiem, jakby traciło oddech albo wpadało w osłupienie na widok tej przestrzeni glinianek, psich wagonów, blaszaków, torowisk i całego tego badziewnego cudu. Wszystko się urywało i zaczynało zupełnie inne".
Na tory chodziłam machać pociągom i robić fikołki na najfajniejszym, bo okrągłym szlabanie. Na działce (tak, w moim dzieciństwie tem malutki kawałek ziemi z dwiema tekturowymi budkami był działką z prawdziwego zdarzenia) robiliśmy ogniska, zbieraliśmy porzeczki i chodziliśmy na benzynówę (lokalny stawik, w którym co odważniejsi się kąpali).

Jestem stąd, Grochów jest dla mnie tutaj. W żadną Pragę Południe nie uwierzę. Na Grochowie jednak się zmienia - nie tylko myślę o rosnących blokach i burzonych kamieniczkach. Grochów robi się popularny, o Grochowie się zaczyna mówić - zachwycają się jedni, inni otwierają klubokawiarnie, a jeszcze inni realizują projekty badawcze. W tym wszystkim, obok tego wszystkiego jestem ja na moim Grochowie, o którym ponownie spróbuję pisać na tym blogu.

Cytat pochodzi z: A. Stasiuk, Grochów, Wołowiec 2012